Premier polskiego rządu ma zarabiać 28 tysięcy brutto miesięcznie. Dla ścisłości przypomnę: premier to ktoś, kto zarządza majątkiem 38 milionowego kraju i budżetem w wysokości grubo ponad 300 miliardów. Wiem, że bardzo popularnie byłoby porównać te zarobki ze stawka żywieniową w Korei Północnej albo z najniższą rentą lub emeryturą. Moim zdaniem jednak problem nie jest w tym, że premier zarabia za dużo, tylko rencista dostaje za mało.
Jest jeszcze inna sprawa. Za co płacimy lub powinniśmy płacić rządowi? Za realizację programu wyborczego partii, z jakiej się wywodzą. A tu, jakby na to nie patrzeć, sukces za sukcesem. Wszystko jest realizowane. Czyli wszystko jest OK. Za dobrą pracę dobra płaca.
Na koniec przytoczę dwóch klasyków. Jarosław Kaczyński kiedyś powiedział, że państwo musi być oszczędne, ale nie dziadowskie – niepłacenie pensji żonie prezydenta to dziadowanie. Nawet gminy żydowskie płaciły (nie wiem czy nadal to robią) wdowom po rabinie pensję, a one przecież do rozrzutnych nie należały.
Drugim klasykiem jest Janusz Korwin, który powiedział, że ministrowie powinni zarabiać bardzo dużo, na tyle dużo, żeby żałowali tych zarobków jak będzie się ich wywalać na zbity pysk w przypadku, gdyby sobie nie radzili lub gdy będzie się ich wsadzać do więzienia za złodziejstwo.
Ja dodatkowo w przypadku defraudacji obcinałbym obie dłonie - tak w stawie barkowym.