Serwis używa plików cookies, aby mógł lepiej spełniać Państwa oczekiwania. Podczas korzystania z serwisu pliki te są zapisywane w pamięci urządzenia. Zapisywanie plików cookies można zablokować, zmieniając ustawienia przeglądarki. Więcej o plikach cookies możesz przeczytać tutaj.

Autorzy więcej

Trzecie wybory, czyli o kapciach, żyrandolu i szorstkiej przyjaźni

Siedzę tak sobie niezbyt daleko od Warszawy, ale daleko od warszawskich salonów, towarzyskich koterii, zwalczających się plemion partyjnych oraz medialnych i obserwuję sobie tę polską a także europejską scenę czasami z trwogą, czasami ze złością, ale także i z rozbawieniem. Bawią mnie szczególnie scenariusze dotyczące bliskiej i trochę dalszej przyszłości, pisane przez dziennikarzy, którym wydaje się, że byliby znacznie lepszymi politykami niż obecni, a także byłych polityków, przekonanych o tym samym.

Martwi brak dobrej analizy, opartej nie na tym, co komu w duszy gra, ale na doświadczeniach wynikających z niedalekiej przeszłości a także wiedzy o politycznych i psychologicznych mechanizmach władzy.

Szczególnie odważnym zabiegiem jest rozważanie, czy prezydent założy własną partię (oczywiście w sensie politycznego patronatu, a nie formalnego przywództwa), czy PiS poprze kandydaturę Andrzeja Dudy w wyborach na drugą kadencję i najbardziej spektakularne – co powinno się wydarzyć, żeby PiS przegrał wybory w 2019 roku, opozycja przejęła władzę i żeby znowu „było jak było”

Prezydentura a kapcie

Zacznę od tego, że wybory na druga kadencję – abstrahując od okoliczności politycznych – przegrali kandydaci, którzy myśleli, że pierwszą uda się spędzić miło, lekko i przyjemnie. W przypadku Lecha Wałęsy wynikało to bardziej z ograniczeń intelektualnych, nie pozwalających stworzyć wizji dynamicznej i niosącej pozytywne przesłanie prezydentury, natomiast jeżeli chodzi o Bronisława Komorowskiego – bardziej z cech charakteru, choć potencjał intelektualny też miał tu swoje znaczenie. Ale – najważniejsze było wyznaczenie przez Donalda Tuska granic prezydentury Komorowskiego – strażnik żyrandola miał po prostu nie przeszkadzać wodzowi i jego partii, miło spedzając czas na łonie licznej rodziny w Belwederze czy Budzie Ruskiej.

Obaj prezydenci, ubiegając się o reelekcje, mieli za sobą silne struktury partyjne (w przypadku Wałęsy przede wszystkim związkowe) a ich najpoważniejsi kandydaci albo byli obarczeni piętnem „komunistycznego aparatczyka”, jak w przypadku Aleksandra Kwaśniewskiego albo nie byli praktycznie znani opinii publicznej, tak jak Andrzej Duda.

Obaj zapomnieli o tym, o czym Andrzej Duda zdaje się doskonale pamiętać – że kampania prezydencka o reelekcję zaczyna się następnego dnia po wygranych wyborach. Prezydent Duda konsekwentnie kontynuuje strategię z kampanii wyborczej – odwiedza małe miasta i miasteczka, niestrudzenie wymienia uściski dłoni, z cierpliwością pozuje do wspólnych fotografii. Uczestniczy nie tylko w podniosłych, ogólnokrajowych uroczystościach historycznych, patriotycznych czy kościelnych, otwiera i zaszczyca, przyjmuje w Pałacu Prezydenckim, ale także znajduje czas na to, by spotkać się z mieszkańcami Kępna, Ostrzeszowa czy Gliwic a także odwiedzić harcerski obóz. Te relacje z obywatelami, którzy prezydenta mogli do tej pory oglądać jedynie w telewizji, są jak monety wrzucane do skarbonki – przydadzą się w 2020 roku.

Szorstka przyjaźń małego i dużego Pałacu

 Próby skonfliktowania prezydenta Dudy z jego zapleczem politycznym zaczęły się praktycznie natychmiast po wyborach, najpierw w dość zawoalowany sposób, próbowano także wciągnąć w to Pierwszą Damę, żądając od niej politycznego zaangażowania i opowiedzenia się po stronie środowisk feministycznych oraz poparcia ich postulatów, przede wszystkim aborcyjnych.

Asumpt do krytyki prezydenta dał także program kabaretowy, w którym wykreowano go na mało rozgarniętego Adriana, czekającego w przedpokoju wszechwładnego prezesa bez żadnych szans na przekroczenie progu gabinetu demiurga. Gagi tego samego kabaretu, parodiującego posiedzenia gabinetu Donalda Tuska za czasów jego rządu jakoś nie stały się elementem poważnej gry politycznej, natomiast wykreowana przez kabareciarzy postać Adriana natychmiast stała się punktem odniesienia dla zaciekłych wrogów tej prezydentury.

Wiem, że satyra potrafi być dotkliwa i trzeba mieć naprawdę gruba skórę, żeby nie dotknęła swoim ostrzem ego, ale jeśli ktoś myśli, że w polityce jest miejsce dla mimoz, płaczących w zaciszu gabinetu po żarcie kabareciarza albo rzucających się histerycznie na dywan i tupiących nogami z okrzykiem „Ja taki nie jestem, dlaczego oni mi to robią?!!!” – to się grubo myli.  A jeszcze bardzie się myli, jeśli myśli, że to może mieć jakikolwiek wpływ na prezydenta Dudę. Ani tym bardziej na decyzje, jakie podjął w sprawie podwójnego weta. Dlaczego tak zdecydował? Jeśli chce się to zrozumieć, wystarczy przeczytać uzasadnienia do weta, zawarte w skierowanych do Sejmu do ponownego uchwalenia ustawach.

Konflikt pomiędzy dużym a małym Pałacem (jak w slangu polityków i   urzędników określa się Pałac Prezydencki i Kancelarię Prezesa Rady Ministrów, w tym przypadku poszerzoną o adres na Nowogrodzkiej) jest wpisany – niestety- w naszą Konstytucję.  Za czasów Lecha Wałęsy i rządów Małej Konstytucji mógł – i był – jeszcze bardziej dotkliwy, bowiem w zakres prezydenckiej prerogatywy wchodziło wyznaczanie trzech chyba najważniejszych w rządzie ministrów – spraw zagranicznych, wewnętrznych oraz obrony.  Zatem od 1993 do 1995 koalicyjny rząd SLD-PSL miał w swoim składzie trzech ludzi nieżyczliwego sobie prezydenta. Zresztą boje Lecha Wałęsy z premierem Oleksym nawet gdyby tych ministrów nie było, i tak by trwały, czego przykładem jest wyjazd premiera na uroczystości związane z zakończeniem II wojny światowej do Moskwy.

Jak tak patrzę w przeszłość, to z niejakim zdumienie stwierdzam, że nie było prezydenta, który przez całą kadencję miałby okazję współpracować z rządem mu przychylnym i opartym o jego zaplecze polityczne.

Andrzej Duda taką okazję może mieć, w przypadku wygranej najpierw w wyborach parlamentarnych PiS-u, a potem swojego zwycięstwa w 2020 roku. . Być może to, co się wydarzyło w sprawie weta jest swoistym dzwonkiem ostrzegawczym dla PiS-u, by z większym szacunkiem traktować i prezydenta, i legislację. Może w mniejszym stopniu także dla prezydenta – by lepiej kontaktować się ze swoim zapleczem politycznym, bo droga poprzez media jest drogą ku samozagładzie.

W książce „Anatomia siły” Leszek Miller, pytany o czynnik decydujący przy wybuchu konfliktu na linii prezydent-premier („szorstka przyjaźń”) mówi tak: „Najważniejsze są osobiste relacje, bo to jest obszar, na którym konflikt można łagodzić albo wzmacniać. To jest nawet ważniejsze niż konstytucyjne relacje. Z moich doświadczeń wynika, że kluczowe są charaktery ludzi, ich przymioty i przywary, chęć oglądania siebie na kartach historii albo zdolność ograniczenia tej pokusy”.

Najgorsze jest jednak to, co Miller określa mianem dworu, czyli zapleczem urzędniczym obu ośrodków władzy – prezydenta i premiera: „Ogromną rolę w nakręcaniu wrogości zaczynają odgrywać oba dwory. Dworzanie cały czas uważają, że ten drugi pałac zachowuje się nielojalnie, depcze, rozpycha się… I zamiast łagodzić czy zacierać kanty, sprawiają, że konflikt jeszcze szybciej narasta. I nawet gdyby obaj liderzy, obiektywnie rzecz biorąc, tego nie chcieli, i tak byliby pchani do wojny przez swoje otoczenie, a także media, które przecież kochają widowiskowe awantury.”

A jakie ja widzę scenariusze?

Wygraną w wyborach parlamentarnych w 2019 roku może dać PiS-owi konsekwentna realizacja programu z 2015, dobra współpraca z prezydentem, rezygnacja z najbardziej kontrowersyjnych pomysłów, pozwalających znowu wyprowadzić opozycji ludzi na ulicę (np. w sprawie ustawy dekoncentracyjnej mediów, pod hasłem „wolności prasy”) czy też dających pretekst europejskim instytucjom do ingerencji w wewnętrzne sprawy Polski. No i częściowa rekonstrukcja rządu, tak by usunąć najbardziej kontrowersyjnych ministrów z linii medialnego rażenia.

Jeśli PiS wygra wybory tak, by mieć większość umożliwiającą samodzielne rządzenie, powinien poprzeć urzędującego prezydenta, bo po co mu głowa państwa z wrogiego obozu (zakładam, że drugi raz cacus Andrzej Duda z 2015 roku raczej się nie powtórzy). Jeżeli PiS  przegra – tym bardziej, bo „nasz prezydent, wasz premier” daje szansę skutecznego blokowania różnych ustaw. W obu przypadkach większości umożliwiającej odrzucanie weta prezydenta raczej nie przewiduję.

A tym snującym mrzonki o jakiejś nowej partii, której patronem byłby Andrzej Duda, nie sięgając w daleką przeszłość ( BBWR Lecha Wałęsy) przypomnę tylko Marka Borowskiego, który pod patronatem Aleksandra Kwaśniewskiego doprowadził do rozłamu w SLD, tworząc SdPl .

Jak to się skończyło i dla Sojuszu, i dla SdPL- wiadomo. 

Komentarze 0 skomentuj »
Musisz być zalogowany, aby publikować komentarze.
Dziękujemy za wizytę.

Cieszymy się, że odwiedziłeś naszą stronę. Polub nas na Facebooku lub obserwuj na Twitterze.